Układy, układziki i… wiejska sielanka?
Po tej sytuacji dochodzi do serii różnych zdarzeń, a na światło dzienne wychodzą kolejne wątki. Przez większość czasu podczas oglądania ma się silne poczucie niesprawiedliwości, bo ci, którzy najbardziej szkodzą, robią z siebie ofiary i bohaterów, a ci, którzy potrzebują pomocy i wsparcia, są pozostawieni sami sobie. Okazuje się, że los polskiej wsi jest już dawno przesądzony, a obietnice składane przez szarych posłów nie mają większego znaczenia, bo decyzje podejmowane są na wyższym szczeblu. Poruszone są również problemy alkoholizmu, zaniedbania dzieci przez rodziców i nierówności społecznych.
Obraz polskiej wsi przedstawiony w filmie Grzegorza Dębowskiego, znacznie różni się od tego, do którego przywykliśmy w polskiej kinematografii. Brakuje pięknych sadów i malowniczych krajobrazów z łanami zboża na pierwszym planie. Scenografia jest utrzymywana w surowym i chłodnym klimacie. Zamiast wszechobecnej, wiejskiej sielanki widz może zobaczyć proste, nieraz trudne życie. Można powiedzieć, że „Tyle co nic” w pewien sposób odczarowuje wszechobecną ostatnio „chłopomanię”. Pokazuje, że życie na wsi, to nie tylko swojskie jedzenie i świeże powietrze, ale przede wszystkim ciężka praca, która bardzo często jest niedoceniana. Jednocześnie nie ma tu zbytniego dramatyzowania nad losem rolników. To po prostu realistyczne, chłodne spojrzenie na polską wieś i na problemy, z jakimi musi się mierzyć.
Czytaj więcej: DIUNA: CZĘŚĆ DRUGA: “To może być moment, o który modliliście się przez całe życie”. [RECENZJA]
„Tyle co nic” – iść czy nie iść?
„Tyle co nic” to moim zdaniem naprawdę dobry film. W trafny i nieprzesadzony sposób pokazuje problemy polskiej wsi, a także te, które mogą zdarzyć się każdemu niezależnie od pochodzenia, jak chociażby problem alkoholizmu. Jednak, jeżeli miałabym odpowiedzieć na pytanie – czy warto wybrać się do kina, żeby go obejrzeć, odpowiem, że nie warto. Moim zdaniem filmy dzielą się na te do oglądania w kinie i na te, które lepiej obejrzeć na telewizorze. Filmy kinowe to te, w których głównych atrakcją dla widza są efekty specjalne albo muzyka. „Tyle co nic” to film przegadany, widza ma przyciągnąć nie obraz, ale problemy i wątki w nim poruszane. Mimo że krajobraz pokazany na ekranie wprowadza pewien istotny klimat, to podejrzewam, że słysząc jedynie ścieżkę dźwiękową, nadal będziemy w stanie zorientować się w fabule. Można spokojnie poczekać, aż film będzie dostępny w serwisach internetowych. Można zadać inne pytanie – czy film „Tyle co nic” jest w ogóle wart obejrzenia. Jak najbardziej, ale moim zdaniem nie w kinie.